poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Część 0: Hey Jude

Okruszki ciastek spadały na moje czarne spodnie, które co chwila otrzepywałem. Rozglądałem się po kawiarence, wyszukując wzrokiem kogoś, kto byłby unikatowy, kogo mógłbym wziąć na noc i postawić na swojej szafeczce z trofeami, lecz dzisiejszy dzień świecił monotonnymi ludźmi, ubranymi w swoje szare i nijakie maski, które idealnie skrywały ich prawdziwe dusze, o ile nie zdążyły sprzedać ich diabłu, oczywiście.

Położyłem banknot na stoliku, założyłem na siebie czarny płaszcz i przerzucając drugą połowę krwistoczerwonego szala, opuściłem kawiarnię i jej słodki, waniliowo-kawowy aromat, by zderzyć się z chłodnym, typowo grudniowym powietrzem.

Poruszałem się ulicami Londynu, poddając się na dzisiaj. Pechowy dzień, nadzieja na moment została rzucona w kąt, by poleżeć i odpocząć, ustąpić miejsca pesymistycznym myślom. Bałem się, że moja dobra passa minęła, nie znajdę już żadnych duszyczek, które pachniałyby bzem i okraszone byłyby delikatnością letniej trawy, smutkiem jesiennych liści i pięknem świeżego deszczu.

Westchnąłem przeciągle, kiedy znalazłem się w samym środku parku, a świeży deszcz lunął. Przyspieszyłem kroku, czując rosnącą irytację. Potrzebowałem czegoś nowego, nie potrafiłem żyć ciągle tym samym dniem; rozrywało mnie to od środka, lecz nie potrafiłem znaleźć żadnego rozwiązania.

* * *

Leżałem na swoim łóżku, wplątując jedną myśl w drugą, łącząc je w całość i jednocześnie rozdzielając na tysiące kawałeczków. Nadzieja. Czym była w naszej marnej egzystencji? Czymś niezwykle błahym, niepotrzebnym do funkcjonowania, czy może tego przeciwieństwem? Może potrzebowaliśmy jej niemalże tak mocno, jak potrzebujemy tlenu i ciepła, by móc żyć?

Sieć rozważań przerwał dzwonek do moich drzwi, znany również jako najbardziej irytujący dźwięk na świecie, zaraz po tych całkiem typowych, jak budzik czy niefortunne zetknięcie kredy z tablicą. Leniwie wsunąłem wiecznie zimne stopy w miękkie kapcie-świnki i szurając nogami, otworzyłem drzwi.

- Harry!

Chude ramiona zacisnęły się na mnie, na co cofnąłem się o krok do tyłu, w szoku obejmując jej talię jedną ręką. Zdziwienie, strach, panika zmieszały się w jedno, paraliżując mnie całkowicie. Moja ofiara, której dusza stała na półeczce, właśnie wróciła do swojego mordercy? Gdzież tu logika, zdrowy rozsądek, wyobraźnia? Nie mogłem uwierzyć, że właśnie ta dziewczyna miała okazać się masochistką, pod tym delikatnym trzepotem rzęs, gdy o coś mnie prosiła, chłodnymi palcami, które sunęły po moich policzkach i dziwnie słodkich pocałunkach o niezwykle późnych porach.

- Jude, nie spodziewałem się znów cię ujrzeć, szczerze wątpiłem, że zechcesz wrócić do Londynu.

Zamknąłem drzwi i spojrzałem na jej tył, który zmierzał w stronę małej kuchni. Westchnąłem cicho, wiedząc już doskonale, że dziewczyna nie prędko mnie teraz opuści. Usiadłem na jednym z wysokich krzeseł, kiedy ona przygotowywała herbatę, posyłając mi delikatny uśmiech. Kiedy już usiadła, podając mi jeden kubek, skinęła głową.

- Amsterdam to piękne miasto, ale tak mi się tęskno zrobiło, Harry! Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, jak bardzo stęskniłam się za atmosferą Londynu, poranną mgłą i piciem herbaty w twoim  towarzystwie.

Mimowolnie delikatnie się uśmiechnąłem na myśl o tych wszystkich nocach, które spędziliśmy, pijąc herbatę i rozmawiając, kiedy ja okradałem ją z jej nietuzinkowości. Zakręciłem kubkiem w dłoniach, lustrując ją wzrokiem - niegdyś blond włosy zostały zmienione na kolor karmelowy, zielone oczy iskrzyły się jak zwykle, a uśmiech towarzyszył jej nieustannie, więc jedyne czego brakowało, to uroczego wianka z polnych kwiatów, w którym po raz pierwszy ją spotkałem.

- Cóż, tyle miesięcy byliśmy bez jakiegokolwiek kontaktu, sądziłem, iż twoje życie w końcu ułożyło się. Na ile przyjechałaś?

- Na stałe, stokrotko.